Zwykły dzień.

Wstajemy rano i zaczynamy szykowanie się do wyjścia. Mało czasu, myślimy i automatycznie przyspieszamy. Lecimy do kuchni, przygotowujemy śniadanie, budzimy dzieci. Pierwsze protesty pojawiają się przy ubieraniu.

Rety, jakoś poszło.

Po zmianie rajstop na spodnie, mamy spokój na pokładzie. Teraz jemy. Szybciej, zaraz się spóźnimy. Ok, zjedzone. Ubieramy się do wyjścia. Matko, Janek nie chce kozaków, chce sandały. Ale jest 0 stopni. Rozmawiamy, nie udaje się go przekonać. Sandały jadą z nami, kozaki są na nogach. Uff…

Dzień jak codzień? Poranki są wyzwaniem, kiedy czas jest ograniczony. I nawet jeśli naprawdę wcześnie zaczniemy się szykować i tak na finiszu, pojawiają się schody.

Dzieci w naturalny sposób próbują zlikwidować napięcie w rodzicu.

Niemowlęta zazwyczaj zabrudzą pieluszkę i musimy wszystko zatrzymać i je przewinąć. A starsze dzieci zgubią ulubioną maskotkę, nie będą chciały się ubrać lub ogólnie współpracować. Każde dziecko chce nas zatrzymać, uspokoić, nawet kosztem narażenia się na niepożądane emocje. Dlaczego? 

Dzieci nie znoszą napięcia.

Pozornie uśmiechnięta mama, będąca w środku kłębkiem nerwów jest dla dziecka podwójnym komunikatem, który jest trudny do wytrzymania. Dziecko wyczuwa napięcie z ciała rodzica i w jedynie sobie znany sposób próbuje z niego wyzwolić rodzica. Szuka sposobu na rozładowanie go. Robi różne rzeczy. Co ciekawe, rodzic podejmuje próby zapanowania nad dzieckiem, uspokojenia go, tymczasem sam jest napięty i to on potrzebuje się wyciszyć. Powinien się zatrzymać, wziąć głęboki oddech, popatrzeć na dziecko i zwolnić. 

Nasze rodzicielskie emocje doskonale widać w naszych dzieciach. Kiedy rodzina przeżywa trudny okres, załóżmy jeden z rodziców traci pracę, któryś członków rodziny poważnie zachoruje – dzieci to czują, każdą komórką. Udawanie, że wszystko jest ok, by chronić dziecko, tak naprawdę daje mu zniekształcony obraz rzeczywistości. 

Oczami dziecka obserwowany jest smutny, przygnębiony i zmartwiony rodzic, który uśmiecha się i mówi, że wszystko jest w porządku. Dziecko zaczyna się w tym gubić. Widzi coś, a słyszy coś co temu  przeczy. Pamiętajmy, dzieci wiedzą, widzą i przede wszystkim na poziomie ciała czują znacznie więcej niż nam się wydaje. Całym ciałem czują nie tylko nastrój, jaki panuje w domu, ale i emocje danego rodzica. 

Jeśli jego obserwacje, spotkają się z zaprzeczaniem, a sytuacja i atmosfera nie zmienią się, kolejnym etapem jest somatyzacja, która ma na celu, zwrócenie uwagi na dziecko, a tak naprawdę na siebie. Być może dziecko zacznie odmawiać jedzenia, wybudzać się w nocy lub moczyć, albo zacznie agresywnie zachowywać się w przedszkolu?

Chce nam pokazać, że coś się dzieje, że o czymś nie mówimy. 

„Nie chcemy obciążać dziecka naszymi problemami”, „To są sprawy dorosłych”, „Nie chcemy, żeby dziecko się martwiło” – to najczęstsze powody niemówienia dziecku różnych rzeczy, które dziecko i tak wyczuwa. 

Co zatem zrobić?

Mówić. Językiem dostosowanym do wieku. Ale mówić. 

Już dwulatek powie: „Mama smutna”, wystarczy wtedy potwierdzić dziecku to, co słusznie obserwuje i nazywa.
Starsze dziecko prowadzone w taki świadomy sposób zapyta: „Mamo, czy jesteś smutna”, odpowiedzmy podobnie. Dzieci mogą też pytać: dlaczego? I tu warto odpowiedź wyważyć, by nie angażować dziecka w rozwiązywanie naszych problemów, ale też podzielić się naszym zmartwieniem, które ono dostrzega. „Jestem smutna/zmartwiona, bo mam jeden kłopot. Ale szukam rozwiązania i na pewno mi się uda. Dziękuję, że pytasz. Dam radę”

Dziecko potrzebuje zapewnienia, że jest bezpieczne. Widząc pogrążonego w rozmyślaniach rodzica, czuje się niepewnie. Kiedy choć trochę wie, czuje się spokojniejsze, wierzy że wszystko się ułoży. Dostaje też jeszcze jedną bardzo ważną informację, dowiaduje się, że nawet jeśli pojawiają się kłopoty, trzeba szukać rozwiązania i iść dalej. 

Warto mimo swojego zmartwienia, pozwolić dziecku towarzyszyć sobie, to ważne chwile również dla niego.